Film był przejaskrawiony (miejscami absurdalny), ale dobrze pokazuje, co się dzieje w głowie osoby, która nie wie co zrobić ze swoim życiem, boi się dorosnąć, zmaga się z presją otoczenia i strachem, że popełni w życiu cudze błędy, że nie czeka ją nic lepszego, że nie nadaję się do zawodu, do którego przygotowywała się, że dziecinne zachowanie i ucieczka do rodzinnego domu, będzie sposobem na zatrzymanie czasu. Tematyka ciężka, ale całość dość lekka i z humorem.
Trafne spostrzeżenia , film w sumie nie zaskakuje , ogląda się go na luzie , dużo ludzi ma podobne problemy , każdy dochodzi na różnych etapach swojego życia do pewnego konsensusu , na bierząco wraz z upływem czasu zamykam rodziały które są dla mnie przeszłością i nie oglądam się za siebie.
Megan zakochana w ojcu swojej przyjaciółki Anniki? Dość dziwny trójkąt. Czułem pewien niesmak oglądając ten film. Zaskakujące jest także zachowanie Anniki, która zaakceptowała ten związek, choć nie przyszło jej to łatwo.
Ten film ma takie papierowe postacie, że wg mnie akurat wszystko w nim przychodzi łatwo. Megan "wybacza" ojcu. Ten zaś przyznaje się matce, która daje mu szansę. Sama bohaterka ma w ogóle wydumane problemy, a jej relacje z ojcem dziewczyny są idealne, jak za dotknięciem magicznje różdżki. Wieloletni narzeczony również przyjmuje odrzucenie Megan bez większego "ale". Można mnożyć tak dalej. Film jest niepozbawiony uroku i ogląda się go bez znużenia, ale tylko przymykając oczy na rozwiązania fabularne.
Zgadzam się. Nie dość że Megan okłamuje sama siebie (sama nie wie czego chce) to jeszcze okłamuje swojego chłopaka oraz początkowo ojca swojej przyjaciółki. Oni później bez mrugnięcia okiem zgadzają się na jej warunki.
Dla pozostawienia przyjemnego wrażenia po filmie lepiej nie analizować zachowań bohaterów. Dopiero spojrzałem, kto reżyserował. Ja przy każdym filmie tej Pani miałem wrażenie takiego rozedrgania scenariusza. Postacie z jednej strony wydawały się tak realnie napisane, a z drugiej pojawiało się wiele absurdów i takich naciąganych zachowań. Zdecydowanie jednak lepsze wrażenie ogólne pozostawiała "Siostra Twojej siostry", szczególnie za pierwszą połową z bardzo naturalnymi dialogami. Ładnie też rozpisana relacja siostrzana. Tutaj w "L" były takie zalążki, ale jednak wyszło bardziej powierzchownie.
Wszystko zależy od punktu widzenia.
Megan wybaczyła ojcu, bo po tym, co sama zrobiła postawiła się na jego sytuacji i zrozumiała, że wcale nie była od niego lepsza. Ja osobiście staram się nie oceniać krytycznie ludzi popełniających równie głupie błędy co ja. Bohaterka tego filmu postąpiła jak widać podobnie.
Ojciec przyznał się matce do jednorazowego skoku w bok zapewne z dwóch powodów- po pierwsze: wiedział, że córka przyłapała go na zdradzie i wiedział, że prędzej czy później wszytko wyjdzie na jaw; po drugie: faceci (i zresztą nie zawsze tylko faceci) tak mają, że najpierw robią, potem myślą. Rzadko kto chciałby poświęcić trzydzieści lat stabilnego małżeństwa dla czegoś niepewnego. Tym bardziej z matką przyjaciółki własnej córki.
Czy problemy bohaterki są wydumane? Tu po raz kolejny wszystko zależy od punktu widzenia. Osobiście uważam, że to, co przechodziła w życiu Megan jest bardzo poważne. Oczywiście nie była to śmiertelna choroba bliskiej osoby lub przemoc domowa, ale zagubienie połączone z monotonią potrafi być naprawdę frustrujące. Naprawdę są na świecie ludzie, których problemem jest to, że źle czują się z tym, co na co dzień dzieje się w ich życiach. Faktycznie może się to jednak wydawać wydumane, bo zazwyczaj w takej sytuacji człowiek nic nie robi i po prostu zatraca się w tym nudnym życiu, marnując wiele lat. A gdy się zorientuje, że najwyższy czas wprowadzić zmiany- jest już za późno. Megan była na tyle rozważna, że nie chciała obejrzeć się za siebie za pięćdziesiąt lat i żałować, że nie ma możliwości zresetowania swojego życia.
Choć zgodzę się, że relacje Megan z ojcem nastolatki są nieco wyidealizowane, można bez problemu potraktować ten jeden tydzień, w którym rozgrywa się akcja, za dłuższy okres, który został okrojony na potrzeby tematu. To przecież film o stawaniu na nogi, a nie o przechodzeniu z jednego dramatu w drugi, a potem w kolejny i następny.
Kończąc, nie wszyscy przechodzą przez rozstanie tak samo. Choć kino i życie przyzwyczaiły niektórych do głośnych, wypełnionych często nieprzyjemnym dialogiem rozstań, to nie zawsze tak to wygląda. Narzeczony Megan był w szoku gdy dowiedział się, że spędził kilka(naście) lat z kimś, kto od dawna czuł, że ten związek to swego rodzaju pułapka i męka... i może dlatego nic nie powiedział. Albo wydzwaniał do niej dniami i nocami, ale nie było to ważne dla fabuły.
Trochę się rozpisałem, ale to nie dlatego, że uważam ten film za genialny lub chociażby bardzo dobry. Po prostu jest to wydmuszka, która jednak niesie jakieś przesłanie i wcale nie jest taka głupia, jak mogłoby się wydawać. Wiadomo, że jest to historia naiwna i okrojona, ale nie każdy film musi wprowadzać intrygę w stylu "Seven". Z pozoru papierowe postacie odzwierciedlają niecodziennie zachowania ludzi- rzadko kto we współczesnym świecie ma na tyle odwagi, żeby czerpać z życia nawet jeśli miałoby to urazić uczucia innych. Ludzie pojawiają się i odchodzą, a zajmowanie się cudzymi problemami, gdy sami jesteśmy w potrzebie, jedynie utrudnia powiedzienie sobie "do widzenia". Analizowanie zachowań bohaterów może być dobre dla niektórych użytkowników filmwebu, aczkolwiek pozostała część może wynieść całkiem sensowną i radosną lekcję po obejrzeniu "Laggies".
Od biedy można uznać że to taka prosta przypowieścić i ma w sobie pozytywny morał. Jakkolwiek są to banalne prawdy. Ja akurat na słowo biorę tą całą sytuację z ojcem a nawet nagłe wielkie zakochanie bohaterki w ojcu dziewczyny. Trochę można przymknąć oczy na absurdy zachowań bohaterów. Na pewno pogłębienie psychologii postaci zmieniłoby nieco charakter filmu, który w miarę przyjemnie się ogląda. Jednak w zalewie dzisiejszego kina myślę że jest on jednak za mało wyjątkowy i osobiście jedynie aktorzy i pani reżyser zachęcali na seans. Im jednak też ciężko było się wykazać.
Strach? A może to właśnie odwaga i niepozwolenie na włożenie się w ramy i wymagania innych?
dla mnie jest to strach, bo ona nie walczy z nikim o zachowanie swojej "indywidualności" lub przekonań, ucieka od odpowiedzialności, przyjmując taką bierną postawę, liczy, że zatrzyma czas. Dopiero gdy widzi, że naprawdę nie może być wiecznie dzieckiem (zakochanie się, sytuacja z samochodem) zaczyna brać sprawy w swoje ręce i pracować nad swoim życiem :D ja to widzę tak :D
Dosyć negatywny wydźwięk ma to co piszesz, jakby każdy gładziutko wraz z konkretnymi urodzinami wchodził w dorosłość, wiedział za kogo i czy chce wyjść i zmieniał się gdy trzeba, tylko nasza bohaterka taka strachliwa i nieodpowiedzialna. Jak piszesz gdy pojawiły się konkretne sytuacje zadecydowała po swojemu. Postawiła sprawy jasno. Rozumiem co piszesz, ale zupełnie inaczej to widzę ;) Tak czy siak film bardzo ciekawy ;)
aga7765, zgodzę się z Tobą. Przypisując bohaterce głównie niedojrzałość i strach stawiamy się wobec niej w roli jej dziwnych przyjaciół z pokolenia dwudziestoparolatków po studiach, a film robi na nich naprawdę niezłą satyrę - zadusiłam się ze śmiechu przy scenach, gdzie nadawali imię dziecku, mówili o seminariach rozwojowych, na wieczorze panieńskim i przy tańcu ślubnym (nie dlatego, że były bardzo zabawne, ale nie mogłam uwierzyć w tak dobrze odzwierciedloną żałość priorytetów tego pokolenia, które "planuje" i "dojrzewa", ma straszne ciśnienie na porównywanie swoich sukcesów, a jest w gruncie rzeczy bandą zakompleksionych niekompatybilnych z samymi sobą ludzi - znam takich, których pokazali i sama należę do tego pokolenia).
Ona myślała, że jest żółwiem - że nie nadąża, że prawdopodobnie oni ogarnęli coś, do czego ona jeszcze nie dojrzała (tam była taka metafora przy jej pierwszej rozmowie z tą nastolatką - "a może to oni opowiadają żarty, a ja nie rozumiem" czy coś takiego). A tak naprawdę była wężem. I bardzo komfortowo czuła się w swojej skórze od samego początku, tylko musiała się upewnić, że ma rację tak się czując. "Walka" o swoją indywidualność to czasem tylko chwytny, wydumany motyw na bohaterskie filmy, a w życiu rozgrywa się w bardziej subtelny sposób. Łatwo się pozbyć ludzi, którzy Ci niszczą życie albo blokują rozwój. Ale czasami trudno się pozbyć ludzi, którzy w sumie chcą dla ciebie dobrze i obiektywnie wszystko z nimi w porządku i nawet ich lubisz, a różnice między wami wydają się nieznaczące. Generalnie jeśli chodzi o bycie na własnym kursie, to łatwiej czasem podjąć decyzję, żeby płynąć totalnie pod prąd niż inwestować we własną łódkę tylko po to, żeby sobie odbić tylko o parę stopni. Tylko jak wiemy, nawet parę stopni różnicy po długim czasie robi totalnie odrębny kurs
Także można znaleźć coś wartościowego dla siebie nawet w na pozór banalnym filmie.
"ma straszne ciśnienie na porównywanie swoich sukcesów, a jest w gruncie rzeczy bandą zakompleksionych niekompatybilnych z samymi sobą ludzi" - cudowne!
Film widziałam jakiś czas temu, więc ciężko mi coś teraz napisać (chociaż mam w planach sobie odświeżyć niedługo), ale kojarzę, że patrząc na bohaterkę graną przez Keirę czułam pewnego rodzaju... podziw! Właśnie za to, że jest sobą i że naprawdę żyła. Ja na szczęście mam już za sobą etap słuchania ludzi, którzy chcą dla mnie dobrze, ale słuchając ich zacierałabym siebie, trochę to potrwało i brzmi egoistycznie i (co kuriozalne) niedojrzale, ale słucham tylko siebie, bo jestem w pełni świadoma, że ja przeżywam własne życie i nikt inny.
Zdecydowanie się zgadzam, to niby nie jest świetny film, ale można w nim znaleźć dużo ważnych rzeczy
Ale tu malkontentów... Sporo problemów, z którymi na dzień ludzie się borykają. Bez moralizatorstwa - tego bardzo nie lubię. Miło się go ogląda, moje klimaty. Ocena 8/10
słuszna uwaga :D nie było moralizatorstwa, ani oceniania postaci, życie po prostu toczy się różnymi kolejami i tyle ;)
Wiem, też tak miałem, w sumie każdy z nas miał taki moment. Bohaterka nie chce pracować, bo nie chce być hipokrytką, jak ma pomagać w drodze przez życie innym, skoro sama nie wie co dla niej jest dobre, a co dopiero dla innych, nie ma jakiegoś super planu, przepisu na życie. Zwróćmy uwagę, film wyraźnie w sposób ironiczny i groteskowy przedstawia wszelkie pomoce społeczne, psychologiczne czy prawne np. terapie małżeńskie, pedagoga szkolnego, psychologów, kursy pomagające odkryć kim się chce być (wyraźnie widzimy: bohaterka zamiast taki sztuczny kurs, wybiera tydzień kursu życia i wychodzi jej to na lepsze). Bo życie jest nieprzewidywalne i jest szkołą, w której poprzez wydarzenia, uczymy się o sobie i innych. To kim się staniemy zależy od nas a nie od jakiejś rady, planu czy zachcianki innych. Życie nas doświadcza musimy improwizować, podejmować decyzje (dobre lub złe, ale je podejmować bo inaczej stoimy jak bohaterka w miejscu) i wyciągać wnioski na podstawie, których znajdujemy sobie miejsce na ziemi i swoje szczęście.
kwestia moralnego wyboru, kłamstw bohaterki to osobny temat, może nie zrobiła dobrze, ale nikt nie jest idealny. Dobrze,
że wreszcie jakąś decyzje podjęła i to ryzykowną, bo nikt nie gwarantował, że ojciec Amici będzie chciał z nią być, równie dobrze mogła stracić wszystkich, łącznie z młodą przyjaciółką. Przez ten jeden tydzień podjęła dużo decyzji, i to kluczowych i ryzykownych (m.in zaryzykowała, zrzucając na siebie winę za prowadzenie auta, za co też mogła pójść do więzienia) i czas ten nauczył ją podejmowania ich, bo tym jest życie ciągłymi wyborami. Ja chciałem przedstawić raczej przesłanie twórców i jeden ze sposobów jego odebrania.